Budziki były nastawione na 6 jednak przez niezbyt zachęcającą pogoda , wiatr w twarz i deszcz , postanowiliśmy wstać o 7.00 , po śniadaniu i złożeniu namiotu wyruszyliśmy o 7.40. Oczywiście na początek podjazd , w niedługim czasie dojechaliśmy do Sanoka (ok 9 ?). Nie pojechaliśmy na Krosno żeby sobie nie wydłuża trasy więc objechaliśmy je jakimiś wsiami , dzięki czemu nadrobiliśmy ok 1:30h. Pojechaliśmy do Gorlic w których zjedliśmy zobaczyliśmy jak Francuzi dostają 2 bramki ;), wjechaliśmy na rynek i pojechaliśmy w kierunku Sącza w którym byliśmy ok 21. Po drodze już byliśmy tak śpiący, że prawie zasypialiśmy na rowerach , jednak przez ponad 100km na żadnej stacji benzynowej nie było kawy , albo za mała , albo dystrybutor zepsuty, chyba jakieś zrządzenie losu. W Sączu parę fotek i na Limanową , na nas oczywiście czekał podjazd masakra... Ale jakoś go przeżyliśmy ok 23 byliśmy na miejscu ciepła woda czysta pościel i w ogóle elegancko ;)
Wyjechaliśmy sobie na spokojnie o 7 rano ze Lwowa tym razem już wiedząc że się nie pogubimy ;). Droga prosta jak drut , trochę w dół trochę w górę , dość szybko dojechaliśmy do granicy , chyba na 12 czasu UKR , ale to co się tam działo to masakra. Musieliśmy przechodzić rzez przejście dla pieszych , nie wiem jakim cudem przepchnęliśmy rowery przez te obrotowe bramki , na UKR , stronie nie robili problemu , dopiero przy Polskiej zaczął się koszmar... Musieliśmy rowery zostawić z boku i czekać z resztą , a pchali się niemiłosiernie jakby od tego zależało ich życie , żeby tylko każdy był pierwszy , jak tylko weszliśmy do środka to już wtedy każdy był dla nas miły , puścili as przejściem dla niepełnosprawnych ;) i po 5 min byliśmy w Polsce. W Medyce coś tam zjedliśmy i pojechaliśmy dalej w świat , dojechaliśmy do Przemyśla za którym już się zaczęła jazda i w górę i w dół, pozwiedzaliśmy chwilę i dalej na Sanok , zjedliśmy w jakiej s tam małej mieścinie Wola Tumska . Zobaczyliśmy że goni nas deszcz więc jak najszybciej kawałek za wieś i rozłożyliśmy namiot , to była pierwsza i ostatnia noc w namiocie na tej wycieczce ;)
I jest , w końcu upragniony wyjazd do upragnionego miejsca do którego zapewne jeszcze wrócę choćby pieszo ;). Wstaliśmy o godzinie 3.30 , pół godziny później niż planowana pobudka ze względu na wczorajsze guzdranie się przy pakowaniu , śniadanie i 4.17 wyjazd. Ok 4.40 byliśmy na wyjeździe na krajową 17 , wyjazd nie zapowiadał tak nieciekawej drogi ok 9 (chyba) , był grad , deszcz i silny wiatr w twarz , więc do Zamościa dotarliśmy na 11 , wjechaliśmy tylko do centrum porobiliśmy na szybko jakieś zdjęcia coś tam podjedliśmy i dawaj na Tomaszów L. i dalej na Hrebenne. W Hrebennem już się fajnie rozpogodziło , lecz , niestety miłe złego początki. Z Polskimi strażnikami udało się załatwić szybko w dodatku nie musieliśmy w ogóle w kolejce stać , ludzie nam sami kazali do przodu jechać ;). Dopiero Ukraińcy nam dali w du.. , powiedział że nas nie puści , ze względu na to że nie jesteśmy zorganizowaną grupą (kasę chciał), ale zagadaliśmy z jednym z Ukraińców który do nas podszedł wzięli nam rowery na bagażniki i nas przewieźli , cała przygoda na granicy skończyła się ok 18. Po przejeździe zaproponowali jeszcze że nas podwiozą do swojej wsi (Rawa Ruska 11) km), zgodziliśmy się , jak dają to trzeba brać ;), przy okazji jeszcze policja ich złapała , jednak widać że kasa załatwia wszystko... Tam spożyliśmy posiłek , podszedł do nas koleś , który na pierwszy rzut oka wyglądał jakby miał nam ochotę coś zapieprzyć albo nóż zasadzić , jednak tylko spytał się czy nie mieliśmy wypadku bo rowery tak sobie swobodnie leżały na ziemi. W końcu wyruszyliśmy , nawet dość przyjemne te widoki na UKR , może poza niektórymi wsiami , ale ludzie autami jeżdżą jak szaleni. Mieliśmy ok 60 km do Lwowa planowaliśmy dojechać ok 23-24 , po przejechaniu ok 25 km jeszcze przed Żółkwią do której byśmy nie zajrzeli , po drodze złapał nas swoją Ładą Mikołaj , nasz ukraiński przyjaciel , który zawiózł nas do Żółkwi oprowadził nas porobiliśmy na szybko fotki i ok 22 pojechaliśmy Ładą do Lwowa , nieźle jedzie mimo że stara ;). Ok 23 byliśmy na miejscu , 23.30 dotarliśmy już na rowerach do domu pielgrzyma na Łyczakowskiej , mieliśmy szczęście że nas przyjęli bo dzień wcześniej zrezygnowała 40 os wycieczka ;) i to koniec dnia pierwszego.
Tu jest trochę zdjęć http://picasaweb.google.pl/tomekpeksa/LublinLwowZakopaneByBikeITrocheMiastPoDrodze#
Studiujący w Lublinie na KULu, sam pochodzący z Zakopanego. We wrześniu 2011 mający operację więzadła krzyżowego przedniego w kolanie prawym, na szczęście udana.