Trasa z Lublina do Chełma, w tamtą stronę prowadząca przez Łęczną i Cyców, natomiast z powrotem udaliśmy się krajową 12, która łączy się później z 17. W Nowym Chojnie niestety mieliśmy mały problem z urwanym łańcuchem, na szczęście udało nas się go naprawić i dotarliśmy do Lublina szczęśliwie
Był to mój ostatni raz w sezonie, a dlaczego, gdyż w poniedziałek szedłem do szpitala na rekonstrukcję więzadła krzyżowego, więc postanowiłem zakończyć to porządnie, szkoda tylko że musiałem jechać sam:-). Więc poszedłem sobie do kościoła wcześnie i ruszyłem w drogę robiąc kółko przez Słowację, miałem w dodatku szczęście spotkać na granicy PL - SK w okolicach Niedzicy Pana Sadurskiego https://picasaweb.google.com/104833954435400448489 z którym miałem okazję chwilę porozmawiać.
W Pradze poranek obudził nas piękną zachęcającą do jazdy deszczową pogodą, dlatego szybko zabraliśmy się do śniadania i zebrania swojego obozowiska i postanowiliśmy ruszyć w drogę, parę fotek na moście Karola i dalej. Pojechaliśmy w stronę Hradca Kralovej. Tego dnia niestety jeden z towarzyszy miał niestety pecha, poszła opona, oczywiście wszystko stało się w szczerym polu, nikt się nie zatrzymał do pomocy. Najpierw myśleliśmy że dętka więc wymieniliśmy. Dopiero po napompowaniu okazało się, że opona, więc pora było zaklejać oponę łatkami aby dojechać do najbliższego miejsca gdzie można kupić. Oczywiście aby było przyjemniej zaczęło padać. Na szczęście opuszczał nas humor, więc jakoś wytrzymaliśmy w tym deszczu, błocie i kałużach:P. Przynajmniej nie było nudno. Przejechaliśmy ze 20km po zaklejeniu tej dętki i zaleźliśmy wulkanizatora ale miał nas w głębokim poważaniu, tylko wskazał nam drogę, gdzie możemy kupić opony, więc ruszyliśmy we wskazanym kierunku. Pytając po wsiach udało nam się znaleźć miejsce gdzie można kupić oponę i po szybkiej wymianie wreszcie ruszyliśmy w dalszą drogę. Za Litomyślem rozłożyliśmy namiot.
Tego dnia obudziliśmy się wcześnie rano i mieliśmy szczęście, że przywitała nas piękna pogoda, która niestety nie miała zamiaru trwać wiecznie (niestety). Więc szybko zjedliśmy, złożyliśmy obóz i ruszyliśmy w drogę, która ze względu na panujący skwar miała być dziś dość męcząca. Już przed południem spotkaliśmy dość męczący podjazd, który zamęczyłby wszystkich, ale udało się nam go pokonać. Gdy dotarliśmy do Brna zrobiliśmy sobie przerwę poświęconą na zwiedzanie, odpoczynek i drobną korektę trasy, gdyż jedna z osób nie wyrabiała tempa i niestety droga zaplanowana na 3 dni miała nie być w ten czas zrobiona. Po wyjeździe z Brna mieliśmy drobny problem z trafieniem na odpowiednią drogę, ale na szczęście dostaliśmy pomoc od jakiegoś starszego pana na rowerze. Ale na nieszczęście naszej większości zaczęło się to co miało być nieuniknione, czyli coraz częstsze postoje tej 4 nadprogramowej osoby, a w niedługi czas po którymś z postojów zaczął się pierwszy konflikt, na szczęście szybko został zakończony. Jazdę musieliśmy tego dnia zakończyć koło 21, właśnie ze względu na brak sił u 4 z nas. O ile się nie mylę było to koło Zdar nad Sazavou.
Dzień drugi też nie przywitał nas zbyt interesującą pogodą, ale przynajmniej nie padał deszcz, to można zaliczyć na plus, na szczęście już przy wjeździe do Martina pojawiły się pierwsze promienie słońca. Tam zrobiliśmy sobie też postój w miejscowym Tesco na jakiś jogurcik, na takie drugie śniadanie. Na szczęście większość drogi mieliśmy wiatr w plecy i nic nam nie przeszkadzało. Chwilę przed granicą sk-czk (Rybniky - Svety - Stepan), już popołudniu, mieliśmy niemiła sytuację z policją, która miała do nas wąty, że nie mamy przyłbic (kaski po sk), jeden z nich chciał nam wlepić mandat (chyba po 50 euro na łepka), ale na szczęście jeden z policjantów po naszych usilnych prośbach ujął się za nami. Wreszcie po niedługim czasie udało nam się przekroczyć granicę. Człowiek obserwując mapę myślał, że jest to kraj płaski, jednakże.... pomylił się i to znacznie, praktycznie cały czas było w górę i w dół czasem się zdarzyło po płaskim, jedynym plusem okazał się watr w plecy. Mieliśmy trochę problemów ze względu na jednego z towarzyszy, gdyż pierwszy raz z nami jechał,chyba mu trochę tempo nie pasowało, ale miało być niestety gorzej, lecz był bratem jednego z nas trzech. Dziś rozłożyliśmy się koło miasta zwanego Uhersky Brod i tam poszliśmy w kimę do następnego dnia.
Pierwszy dzień był dniem lajtowym, jako że jesteśmy mieszkańcami Zakopanego stamtąd rozpoczęliśmy naszą podróż, wszystko się zaczęło po zakończeniu pracy jednego z kolegów. Nie chcieliśmy aby któryś z nas już pierwszego dnia padł lub na następny dzień miał zakwasy dlatego właśnie zrobiliśmy tak nikłą ilość kilometrów i ruszyliśmy popołudniu, aby na wieczór być już w głębszych granicach Słowacji. Niestety już po kilku/kilkunastu kilometrach złapała nas ulewa, które na dobre rozpętała się za granicą Polską. Pierwszy nocleg mieliśmy koło Orawskiego Zamku.
Wreszcie udał się pierwszy wyjazd mający ponad 100 km. Postanowiliśmy z kolegą udać się na mszę na 7.30 i o 8.45 wyruszyliśmy, pogodę mieliśmy taką w miarę przyjazną, wiatr w plecy, tyle co troszkę chłodnawo. Po prawie dwóch godzinach dotarliśmy do Nałęczowa, porobiliśmy tam zdjęcia i pojechaliśmy dalej, kawałek dalej zmieniliśmy ze względu na wzrośnięcie temperatury spodnie na spodenki. Jakoś przed jedenastą dotarliśmy do Kazimierza, na dzień dobry zaczepiła nas cyganka z propozycją wróżby, lecz my ją olaliśmy i sobie poszła. Pojeździliśmy tam i wyjechaliśmy stamtąd około 13. Droga powrotna była ta sama, lecz tym razem jechaliśmy pod wiatr co nam dało trochę w kość. Jednakowoż uznaliśmy ten wyjazd za udany. :)
No i dnia ostatniego wiedząc , że nie ma szans żebyśmy nie dojechali , wstaliśmy sobie o 8.00 , zbieraliśmy się na spokojnie i wyjechaliśmy o 9.00 , przejechaliśmy przez Tymbark , Kasinę Wielką . W Rabce-Zdrój zrobiliśmy sobie postój na posiłek , w niej wyjechaliśmy na zakopiankę , parę razy na niej się zatrzymywaliśmy na napitek , resztę ze dwa razy śmignęliśmy po czekoladce i w domu, aby żyć szarą codziennością ;)
Studiujący w Lublinie na KULu, sam pochodzący z Zakopanego. We wrześniu 2011 mający operację więzadła krzyżowego przedniego w kolanie prawym, na szczęście udana.